Obejście kaskady Soły

----------------------------------------------------------------------
Plan wycieczki
Etap I:
Kozy - Kamieniołom w Kozach - Hrobacza Łąka - Przełęcz U Panienki - Groniczki - Gaiki - Przełęcz Przegibek - Magurka Wilkowicka - Czupel - Suchy Wierch - Czernichów
Etap II:
Czernichów - Skrzyżowanie pod Kościelcem - Kościelec - Jaworzyna - Przełęcz Przysłop Cisowy - Przełęcz Isepnicka - Kiczera - Żar - Porąbka Zapora/Żarnówka Mała
Etap III:
Porąbka Zapora/Żarnówka Mała - zbocze Zasolnicy - Kozy
Członkowie: Agnieszka (aaaj10), Michał (admin)
----------------------------------------------------------------------
Po kolejnej zadługiej przerwie spowodowanej moją nieszczęsną, nieco przyspieszoną sesją zaliczeniową, udało się wreszcie zaliczyć nieco konkretniejszą "małobeskidzką" trasę. Jej przebieg wyglądał mniej więcej tak:
Wyruszliśmy około godziny 8 spod mojego domu, który znajduję się w centrum Kóz. Następnie kierując się najkrótszą drogą podążaliśmy w kierunku koziańskiego kamieniołomu. Zajęło nam to około 40 minut. Żeby było ciekawie to poprowadziłem Agnieszkę przez 3 strome zbocza, szczególnie uwielbiane przez crossowców. :D Po chwilowym spojrzeniem na widoczki i spojrzeniu na na stawek, ruszyliśmy ku górze na najwyższą platformę. Po jej zdobyciu i kolejnej serii panoramicznej poszliśmy do mojej ulubionej ścieżki. :) Myślałem, że będzie ciężko, ale było w miarę łatwo. Szybko osiągneliśmy drzewo odpoczynkowe, które rośnie mnieje więcej w połowie drogi.
Zatrzymaliśmy się przy nim na złapanie dłuższego oddechu. Jednak już po chwili byliśmy przy dróżce trawersowej (szlak papieski), pnącej się lekko do góry w stronę szczytu Hrobaczej. Po paru minutach doszliśmy do kolejnej drogi trawersowej, biegnącej od strony kamieniołomu - to stara droga na Hrobaczą Łąkę, którą niegdyś prowadził szlak żółty na szczyt. Teraz jednak jej fragmentem biegnie szlak papieski, gęsto oznaczony żółtymi krzyżykami na drzewach. :) Przy skrzyżowaniu Age dopadł mały kryzys, pewnie od tego za szybkiego wychodzenia, ale po chwilowym odpoczynku i zjedzeniu snickersa, siły jej wróciły. Jak ona odpoczywała minął nas, jak struś pędziwiatr, starszy kijkowiec. :) Po chwili byliśmy już na czerwonym szlaku prowadzącym z Hrobaczej Łąki do zapory w Porąbce.

Droga do Przełęczy U Panienki zajęła nam około pół godziny, w których minęliśmy sporo osób udających się od tej strona na szczyt Hrobaczej Łąki. Było też parę czworonogów różnej maści i kalibrów, ale naszczęście żadne z nich się nami nie zainteresowało. Potem czekała nas nieco konkretniejsze podejście pod najwyższy w tym paśmie szczyt Groniczek. Było trochę miękko, a po liściach szło się jak po dywaniku. :) Po około 25 minutach byliśmy już na Gaikach i zaraz skierowaliśmy się niebieskim szlakiem w stronę Przegibka.
Tutaj też minęliśmy parę osób, ale spotkaliśmy różnież ciekawe zwierzątko. :D Sssss Spało sobie to tak niewinne na szlaku, a tu nagle nadeszła niedobra Agnieszka i biedna żmijka musiała udać się między zarośla. A nie miała zadowolonej miny - chciała się dalej wygrzewać w słoneczku. :D A tak serio mówiąc, to trzeba na nie mocno uważać, bo ich wogóle nie widać, nawet jak są rozłożone na szlaku. Niby przed nami uciekają, ale robią to za późno i przy szybkim marszu można już nie zdążyć cofnąć nogi i nadepnąć gada. A wszyscy wiemy, że takie ukąszenie może się różnie skończyć - szczególnie, gdy ktoś jest uczulony na jej jad. Ale cóż, nic się naszczęście nie stało i rozeszliśmy się w pokoju. A Agnieszka dalej prowadziła. :)
Przed Przegibkiem założyliśmy się ile będzie aut na parkingu. Ja odstawiłem na 4, a ona na 7. Oczywiście cały parking był nimi zawalony. Około 11:40 zaczęliśmy się wspinać na północne zbocze Sokołówki, która jest górą poprzedzającą szczyt Magurki Wilkowickiej. W ten fragment podejścia na Magurkę trzeba włożyć najwięcej mocy. My wychodziliśmy powoli, spokojnie, mając jeszcze świeżo w pamięci ściężke na Hrobaczą Łąkę. Po około 45 minutach zdobyliśmy szczyt i schronisko. Tam zatrzymaliśmy się na dłużej, by coś nie coś wpałaszować, bo już nam obojgu brzuchy burczały. :) Oczywiście siedzieliśmy na zewnątrz na kłodach drzew, które mi coś przypomniały, ale o tym napiszę innym razem. Po 25 minutach wyżerki wyruszyliśmy w dalszę drogę naszego, już powoli kończącego się, I etapu wycieczki.

Mimo iż już było dosyć późno, to po chwili zastanowienia i sprawdzenia autobusów powrotnych, zdecydowaliśmy się na realizację II etapu naszej wycieczki. Nie szliśmy jednak przez zaporę tylko przez kładkę wiszącą, na której podobno może być tylko jedna osoba. Ale nas tam było 3 + rowerzysta i się nie zwaliła, także to chyba jakaś ściema. :) Potem trochę pobłądziliśmy bo weszliśmy sobie nie z tą drogę co trzeba. Niby mi coś nie pasowało, ale na jednym z budynków był zaznaczony niebieski pasek na białym tle - totalnie mnie to zmyliło. Nie dość, że zgubiliśmy drogę to jeszcze zaczęło mocno padać. Rozdzieliliśmy się i ja z głupoty odnalazłem właściwy szlak.
Idąc już właściwą asfaltową drogą, nagle zapanowała taka duchota, że myślałem że zaraz przyjdzie jakaś burza i będziemy wracać spowrotem na przystanek. Ale nic nie było słychać to szliśmy dalej. Wkrótce asfalt zmienił się w leśną, szeroką drogę. Na początku podejście jest minimalne. Problem zaczynał tkwić w jakości ścieżki, która była wyjątkowo mocno zabłocona. Kleiliśmy się w błotku jak małe stadko prosiaków, dobrze że obyło się bez poślizgów. :)


Usiedliśmy na ławeczce i zrobiliśmy sobie niezłą ucztę. Były bułki z szyną z beczki, ciastka, herbatka i oczywiście czysta... woda. :) Wkrótce, słyszane już od paru minut ciężkie warkoty motorów, ukazały swoje oblicza w postaci dwóch leśnych świrów. :( Potem widzieliśmy, że jeździli oni w te i we w te, pomiędzy Czernichowem, Przełęczą Kocierską i Żarem. Po nieco dłuższej przerwie ruszyliśmy się z miejsca i rozpoczeliśmy mozolną wędrówkę, na ostatnim już etapie szlaku niebieskiego, pomiędzy Jaworzyną, a Przysłopem Cisowym.



Bardzo się ździwiliśmy, że była jeszcze otwarta restauracja, ale niestety nie mogliśmy nawet wejść na herbatę, bo czas nas gonił. Agnieszka spotkała tutaj kolegę z pracy, ale zdążymi ze sobą zamienić tylko parę słów, bo czas nas mocno gonił. Więc ruszyliśmy ostro w dół, by zdążyć na autobus, który wyjeżdżał o 20:30 z Czernichowa. Nie schodziliśmy jednak za szybko, bo nogi już mieliśmy z leksza obolałe, i nie chcieliśmy na koniec narazić się na jakiś uraz, jak np. skręcenie. Tutaj też było trochę mokro i ślisko, ale jakoś się udało nie zaliczyć gleby. :D Szybko doszliśmy do słupów wysokiego napięcia i po jakimś czasie odbiliśmy ostro w lewo, by wkroczyć w decydującą fazę zejściową. Było tam jak zwykle sporo liści, w których kryły się nieprzyjemne kamienie, które ostro czuć potem na stopach w postaci odcisków. :)
Wkońcu doszliśmy do ławeczki, znajdującej się przy szlaku, który w tym miejscu opuszcza już las i wypada na drogę. Droga prowadzi wzdłuż osiedla domków letniskowych, a potem nad samym brzegiem Jeziora Międzybrodzkiego. Ten odcinek szlaku pokonuje się dosyć ciężko, gdy po takim zjeściu, trzeba jeszcze taki kawał iść czystym asfaltem. Ale coż, jakoś nam to zleciało i około 20:15 znaleźliśmy się na przystanku PKS w Żarnówce Małej. Czekając na autobus wyjedliśmy ostatnie resztki zapasów, poza snickersami :). Autobus miał być planowo na przystanku o 20:45, ale nieco się spóźnił i o 20:55 wygodnie w nim już siedzieliśmy. :) W Kozach byliśmy kwadrans po 21, a przy moim domu o 21:30. Tam żeśmy się rozstali i Agnieszka pojechała swoim autem do domu.
Jak dobrze wszyscy zauważyli nie udało nam się zrealizować III etapy wyprawy, ale te dwa wcześniejsze i tak dostarczyły ciekawych wrażeń. Gdyby nie to, że w poniedziałek trzeba było iść do pracy, to napewno byśmy zrobili tą trasę w pełnym zakresie.powrót
Komentarze
Aby mieć możliwość dodawania komentarzy, musisz być zalogowany.