Zimowa wyprawa w Beskid Zasolski | Wydarzenia | Beskid Mały - Portal turystyczny
Załóż konto Zaloguj się

Zimowa wyprawa w Beskid Zasolski

Samotne choinki w okolicach Łamanej Skały (Anuli).To była niewątpliwie nasza największa, zimowa wyprawa w Beskid Mały. Była również bardzo wymagająca i wyczerpująca. Dotyczyła przejścia z zachodniej części Beskidu, do Beskidu Zasolskiego.

Plany też wycieczki narodziły się grubo przed feriami. Wtedy to brat mojego kolegi, który często organizuje szkolne wyprawy turystyczne wymyślił taką jedną w rejon Beskidu Zasolskiego. Kolega wtedy wykombinował, że my w tym czasie, również moglibyśmy się tam znaleźć. Ale chcieliśmy zdobyć coś więcej, aniżeli tylko Żar, Potrójną czy Łamaną Skałę. Nam marzyło się dotarcie na Królową Beskidów. Jednak wraz z biegiem czasu kolega zorientował się, że nie może sobie pozwolić na taką długą wyprawę(badania zdrowotne), więc musieliśmy nieco skorygować nasze plany wyprawowe. Postanowiliśmy więc dojść do chaty na Adamach. Ale wszystko po kolei. Z racji, że był to spory teren do przejścia wyprawa została podzielona na 3 etapy. Teraz kolejno opisze każdy z nich.


Etap I: Kozy - Chatka pod Potrójną

W sobotę 20 lutego mieliśmy wyjść spod domu kumpla, znajdującego się pod lasem, w pobliżu szlaku niebieskiego prowadzącego z Kóz do Żarnówki Małej. Jednak trochę się nam to wyjście opóźniło i wyprawę rozpoczęliśmy o godzinie 9:30.

Warunki do uprawiania turystyki były dobre, ale widoczność była taka sobie. Szliśmy identyczną trasą, którą zaliczyłem dwa tygodnie temu, podczas obejścia Bujakowskiego Gronia. Szlak szerokim traktem, tym razem był przetarty jedynie przez zwierzęta, głównie dziki, które w niektórych miejscach ostro go przeryły :) Tą szeroką drogą w miarę szybko się szło i po chwili już wchodziliśmy do rezerwatu "Zasolnica".

Sytuacja się znacznie pogorszyła na terenie rezerwatu. Tutaj znajdowało się bardzo dużo powalonych przez wiatr drzew, które trzeba było albo przekraczać, albo ommijać, nadkładając tym samym drogi. Na Zasolnicy straciliśmy sporo czasu i dopiero około godziny 11:30 stanęliśmy przy zaporze w Porąbce.

Po krótkiej przerwie na herbatę, świadomi szybko upływającego czasu, ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem w stronę Żaru. Po szybkim przejściu zapory i drogi do przysiółka Łazki doszliśmy słynnej ławeczki, znajdujące się w pobliżu granicy lasu. Na miejscu okazało się, że ławka się trochę rozsypała, ale i tak po odgarnięciu śniegu, nadawała się do siedzenia :)

Powiem tak, dobrze że sobie tutaj trochę odpoczęliśmy i coś przekąsiliśmy, bo dalsza droga miała wkrótce przetestować nasze zimowe możliwości.

Po 12 rozpoczęliśmy powolne wychodzenie na północny, przedłużony masyw Żaru. Tutaj zaczęły pojawiać się nieduże zaspy, które w połączeniu z dosyć stromym podejściem nieco utrudniały nasz marsz. Już dokładnie nie pamiętam ile czasu zajęło nam pokonanie tego zbocza, ale myślę że było to nie mniej niż 45 minut.

Po osiągnięciu grzbietu zbocza i wejścia na szeroką drogę pozostało nam już "tylko" wygramolić się na zbocze zbiornika wodnego. Słowo tylko umyślnie umieściłem w cudzysłowie, ponieważ to owe wygramolenie zajęło nam bardzo dużo czasu. Przyczyną był szlak, który był niemalże cały usłany morzem zasp, w większość których się zapadaliśmy.

W międzyczasie dogoniła nas grupa wesołych ludzi, którzy szli drogą od strony Kozubnika. Kilkakrotnie namawiali nas na wspólny toast z grzańca, ale nie skorzystaliśmy. Może gdyby naszym celem był Żar, to dołączylibyśmy do wspólnej biesiady, ale nasze plany były nieco inne.

W końcu około godziny 14:30 zdobyliśmy wierzchołek Żaru i myśleliśmy już o jakimś znakomitym obiedzie lub pizzy. I tu nas spotkał duży zawód. Mianowicie wszystkie miejsca w obu restauracjach były pozajmowane. Czekaliśmy tak do 15 w górnej restauracji, aż w końcu podjęliśmy decyzje, że zjemy w Kocierzu.

Jeszcze nie tak dawno czerwony szlak na odcinku Żar - Kiczera prowadził północnym obejściem zbiornika i przez las wyprowadzał wąską ścieżką na polny trakt prowadzący na szczyt Kiczery. W chwili obecnej szlak prowadzi drogą asfaltową z Żaru i zaraz za zbiornikiem odbija z niej w lewo na leśną drogę, prowadzącą przez rzadki las. Potem szlak gwałtownie skręca ostro w lewo i prowadząc do góry wyprowadza nas na owy polny trakt, opisywany powyżej (koło kapliczki). Wiedzieliśmy o tej zmianie i podążaliśmy wzdłuż szlaku, jednak po wejściu w las koło zbiornika poszliśmy prosto zamiast odbić w prawo i trochę pobłądziliśmy w dużym śniegu. W końcu jednak się wycofaliśmy i wybierając tą drugą opcję natrafiliśmy na szlak. Wkrótce byliśmy na grzbiecie Kiczery i w sporych zaspach zaszliśmy na Przełęcz Isepnicką.

To ja na Przysłopie Cisowym pożeram lodowate mandarynki.Podejście wschodnim zboczem Cisowej Grapy było sporym wysiłkiem, ale jeszcze jako tako się maszerowało. Gorzej było w pobliżu Przysłopu Cisowego gdzie, ślady skutera śnieżnego były zasypane. Tam też zrobiliśmy postój i zajadaliśmy się zimnymi mandarynkami :) Jednak z racji, że do prawdziwej wyżerki był jeszcze spory kawał drogi nasz postój nie trwał długo.

Było już po 16, kiedy ponownie ruszyliśmy. Po mandarynkach szło się trochę lepiej i podejść już też takich nie było jak wcześniej, ale zapadające ciemności zwiększały uczucie grozy. Szybko jednak minęliśmy szczyty Kocierza i Beskidu, by około 17:30 zawitać w karczmie Kocierz. Tutaj spędziliśmy dużo czasu, bo trzeba było sobie porządnie pojeść i wysuszyć niektóre ubrania.

Po 19 wyszliśmy z Kocierza i maszerowaliśmy dalej czerwonym szlakiem w kierunku Potrójnej. Ciekawym przeżyciem było pokonanie odcinka drogi od wylotu z zajazdu do przełęczy. Była tak tam cudownie ciemno i ten pięknie padający śnieg. Ach, jak ja uwielbiam takie warunki :)

Stan szlaku był nawet dobry, chociaż trzeba było uważać na zaspy, na dnie których często "czyhała" woda. To było najdłuższe nocne podejście, jakie przeżyłem. Gdy już stanęliśmy na szczycie, pojawiły się tam wielkie zaspy, przez które musieliśmy się ostro przebijać. Ciekawie było widać oświetlony wyciąg na Pracicy.

Po chwili byliśmy już na Przełęczy Zakocierskiej i zastanawialiśmy się którędy można dostać się do chatki. Kolega chciał skręcał w drogę prowadzącą z przełęczy na południe, natomiast ja chciałem podążać dalej szlakiem czerwonym do momentu znalezienia wejścia na szlak chatkowy. Zostaliśmy przy moim rozwiązaniu, chociaż zarówno jedno, jak i drugie doprowadziłoby nas do chatki.

Po kilkudziesięciu metrach znaleźliśmy szlak chatkowy i schodząc nim w 5 minut znaleźliśmy się w chatce, w której znajdowała się cała masa ludzi. Było 21 godzina.

Okazało się, że w chatce odbywał się właśnie zlot forum ze strony www.beskidmaly.pl. Mimo miłych powitań, na długie pogawędki zabrakło sił i szybko poszliśmy spać do szpakówki :)

Trzeba jednak szczerze przyznać, że tych sił mogło każdemu zabraknąć po takiej wędrówce. W końcu z Kóz wyszliśmy o 9:30. Mimo kilku przerw samego marszu było z 9 czystych godzin.


Etap II: Góry Zasolskie

W niedziele mimo iż obudziliśmy się około 7, to nie mogliśmy nigdzie się ruszyć, ponieważ zablokowało nas troje ludzi, którzy przyszli na nocleg około północy. W sumie niby nic się takiego nie stało, ale rozwaliło nam to trochę program na drugi dzień naszej zasolskiej wycieczki.

Dopiero o 10 mogliśmy ruszyliśmy zadki ze szpakówki. Trzeba było coś zjeść, wypić herbatę i zastanowić się nad niedzielną trasą. Szybko wymyślamy Grotę Kamonieckiego i obiad na Leskowcu. Wychodzimy z Potrójnej dopiero o 13:20. Masakra...

Wędrujące kamienie w okolicach Łamanej Skały, od strony Pracicy.Ale, zostawmy to, nie ma co się w to zagłębiać. :) Wróciliśmy tym samym szlakiem chatkowym co zeszłej nocy. Wylądowaliśmy na czerwonym i odbiliśmy w prawo, w stronę Łamanej Skały. Choć było już późno, nie spieszyliśmy się. Bo po co, kto nas niby goni? Miała być rekreacja w drugi dzień i była rekreacja. Rekreacja i pstrykanie fotografii.

Na Anuli jesteśmy o 14:05. Cicho, biało. Czyż zima nie jest piękną porą roku? Schodzimy pod tabliczki i podziwiamy cudowne widoki. Po 10 minutach ruszamy na grotę. Schodzimy wprost spod tablic, ścieżką dobrze i ścieżą wybrukowaną w śniegu. Po dłuższej chwili dochodzimy do drogi leśnej i odbijamy w lewo. W planie jest dojście do kapliczki, jednak śniegowe ślady prowadzą inaczej. Wcześniej odbijają na prawo i prowadzą w dół. Próbujemy nową drogę. Trzeba przyznać, że jest bardzo wygodna - sporo zakrętów i brak możliwości jej zgubienia :) Wkrótce słychać ludzkie odgłosy i widać dym.

Zimowa Grota Kamonieckiego od środka.Grota Kamonieckiego w zimowej scenerii. Obok palące się ognisko poprzednich turystów.Dochodzimy, witamy się i schodzimy nad wodospad Dusica, kawałek w dół strumyka. Robimy foty, nagrywamy jakieś krótkie filmiki i wracamy pod grotę. Ludzie jeszcze coś tam smażą. Pewna Pani mówi, że przyszliśmy ze zmiany, do pilnowania ogniska. My obracamy ten tekst w żart. Wkrótce jednak ludzie się żegnają i spadają, a my zostajemy z palącym się ogniskiem. Po chwili namysłu, stwierdzamy że ognisko trzeba zagasić, bo przecież my również zaraz chcemy spadać na Leskowiec. Ładujemy do żaru ogniska śniegi i lody, aż wkońcu ognisko gaśnie. Około 15:30 jesteśmy spowrotem na Anuli.

Jednym z mniejszych elementów planu było spotkanie się z bratem kumpla, który miał podchodzić do chatki od strony Rzyków Pracicy. Aby udało się to wykonać, trzeba było teraz trochę przycisnąć, by zdążyć jeszcze coś przekąsić w schronisku Leskowiec. Dajemy czasu i w 45 minut jesteśmy w schronisku. Jemy fasolke po bretońsku, ciasto i pijemy pyszną herbatę z cytryną. Tymczasem na zewnątrz już zaczyna się ćmić. Ehe, znowu będziemy mieli wycieczkę po ciemku, tylko od drugiej strony :D.

Prawie całą powrotną trasę przebyliśmy bez użycia czołówki. Ja w końcu wydygałem i swoją włączyłem :) Przechodząc obok wyjścia z Pracicy wydzieliśmy ślady ekipy brata kumpla. Wyprzedzili nas i już siedzieli w chatce. W końcu i my tam docieramy. Po ukłonach, bierzemy udział w odprawie i poznajemy dalsze plany ekipy kolegi. Ale, one już się niestety z naszymi nie pokrywają. Późny wieczór to idealny czas na rozgrywki mafijne. Ja jako bezstronny obserwator, poznaje zasady tej fascynującej i wciągającej gry. :) Po dwóch głośnych partiach idę spać.


Etap III: W Beskid Żywiecki

Kolejną noc na szpakówce spędziliśmy sami i można było się położyć gdzie się chciało i spać ile się chciało. Po pobudce i śniadaniu, nadszedł czas na pożegnanie z chatkowym Lucjanem. Żal było opuszczać tą wspaniałą drewnianą chatkę, z którą człowiek zdążył się już zżyć. No, ale cóż wszystko się kiedyś kończy...

Pocieszającym faktem było to, że ekipa postanowiła nas odprowadzić do Przełęczy pod Mladą Horą. W drodze na Anulę była wielka bitwa śnieżna :) Na Anuli poszliśmy jeszcze zobaczyć na skałkę wspinaczkową. Ekipa się tutaj trochę rozjechała i sami pierwsi ruszyliśmy na wspomnianą wyżej przełęcz. Wkrótce ekipa nas dogoniła i po czułych pożegnaniach nasze drogi się rozeszły. My zaczęliśmy schodzić niebieskim szlakiem do Ślemienia, natomiast ekipa podążąła szlakiem zielonym w stronę Gibasów.

Domy na Gałasiówce.Z południowo-wschodnich zboczy Wielkiego Gibasów Gronia i wschodnich zboczy Patykówki schodziło się nam bardzo przyjemnie i dopiero w okolicach Gałasiówki zrobiliśmy sobie małą przerwę. Idąc asfaltem z Koconia do Ślemienia za zachodzie przepięknie było widać Skrzyczne i inne ośnieżone szczyty Beskidu Śląskiego. Po chwili zawitaliśmy do Ślemienia i tutaj skończyła się nasza wycieczka do Beskidzie Zasolkim, a zaczęła po Makowskim.

Dalsza część opowieści na blogu - serdecznie zapraszam.powrót
Komentarze
Aby mieć możliwość dodawania komentarzy, musisz być zalogowany.
Ten portal internetowy wykorzystuje mechanizm ciasteczek (cookies) w celach statystycznych i reklamowych. Z góry zakładam, że Ci to nie przeszkadza, bo jeśli tak, zawsze możesz je wyłączyć korzystając z ustawień przeglądarki. Czytaj więcej...